Mówili tak: domy jak z bajki, piękna okolica, park narodowy w pobliżu. Mówili nie: życiu w smrodzie i brudzie, chorobom, pobliskiemu wysypisku. Odpowiadano im, że bujają, bo nowoczesne śmieci nie stwarzają problemu.
Wiosna jest tu najgorszą porą roku. Niby blisko natury, z tarasu widać już las Kampinoski, powinno wiać od niego świeżością. Ale wiatr zmienia kierunek i od składowiska zalatuje smrodem. Wiosna nie pachnie tu fiołkami. Wiosną budzą się muchy. Wiosną zaczyna boleć głowa i uaktywniają się choroby oddychania.
Wiosną zabieram stąd dzieci i zawożę je do miasta, do dziadków – mówi mieszkaniec Radiowa, podwarszawskiego rejonu, w którym działa kompostownia i wysypisko śmieci.
Miał być stok, jest góra śmieci
Wysypisko w Radiowie powstało dekady temu. Ale dawniej to był lokalny zakład, raczej nieuciążliwy, bo przerabiający głównie odpady zielone. Poza tym, władze obiecały go zamknąć, a powstałą górkę śmieciową przerobić na stok rekreacyjny. O wygaszaniu Zakładu Utylizacji Odpadami Komunalnymi mówił też obowiązujący wówczas plan gospodarki odpadami, krytykujący ZUOK za stosowanie przestarzałych technologii. Plan wyznaczał daty: zamknięcie składowiska do 2009 roku i kompostowni do 2015 roku.
Mamy rok 2016, a zakład działa dalej. Kilka lat wcześniej władze wojewódzkie zwiększyły nawet limit przyjmowanych do Radiowa odpadów z 40 do 150 tys. ton rocznie. Do nowego planu gospodarki odpadami zakład wpisano jako zmodernizowaną Regionalną Instalację Przetwarzania Odpadów Komunalnych. Z akcentem na zmodernizowaną…
Codziennie, gdy wchodzę do szkoły, rozmawiam z woźnymi albo paniami ze świetlicy. One są załamane, bo mówią, że każdego dnia są przypadki wymiotów u dzieci. A kiedy wiatr z kompostowni wieje w stronę szkoły, są ich dziesiątki. Nigdy dzieci nie wymiotowały tyle, co przez ostatnie dwa lata – opowiada właścicielka domu w Radiowie.
Chorują też dorośli. Mają alergię, ataki duszności, astmę. Częściej zapadają na zapalenie oskrzeli i spojówek. Mieszkańcy Radiowa mówią o tym głośno podczas protestów, ale w odpowiedzi słyszą tylko, że być nie może, bo kompostownia jest innowacyjna. A że smród? Nie ma ustawy, która określałaby uciążliwość odoru.
Wiatr od południa
Najgorzej jest latem. Jak wieje wiatr od południa, to się nie da wytrzymać – komentuje mieszkanka warszawskiej Białołęki.
Radiowo leży od północno-zachodniej strony Warszawy, Białołęka północno-wschodniej. Mówi się, że to drugie może się stać niebawem kolejnym Radiowem. Bo sortownia odpadów na Białołęce jest równie uciążliwa: śmierdzi, roznosi zarazki. A do tego jest urządzona w prowizorycznych „blaszakach”, więc zagraża ekosystemowi Kanału Żerańskiego.
Naganny jest sam fakt, że przetwórnia znajduje się w takim miejscu, tuż nad wodą. To dowód nieodpowiedzialności. Nie mamy gwarancji, że gleba jest tam należycie zabezpieczona i nie nasiąka szkodliwymi substancjami. Zwłaszcza, że mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali nam obawy o wycieki do Wisły – komentuje radny dzielnicy w rozmowie dla TVN Warszawa.
Skargi od mieszkańców na działalność zakładów na Białołęce urzędy otrzymują od 2009 roku. Aby przeprowadzić na ich terenie kontrolę, dzielnica musi mieć zgodę przedsiębiorcy. A jak kontrola już się odbywa, to nie znajduje nieprawidłowości. W międzyczasie zakłady przerzucają się odpowiedzialnością za smród. I tak w kółko.
I po raz trzeci
Parę tygodni temu napisała do mnie koleżanka:
Julka, patrz, w mojej okolicy ma powstać wysypisko!
Nie była zadowolona. Ani koleżanka, ani okolica. Bo podwarszawskie Mrozy w większości leżą na terenie Obszaru Chronionego Krajobrazu, Natura 2000 i obszaru specjalnej ochrony ptaków. I w tej właśnie okolicy, w bezpośrednim sąsiedztwie osiedli mieszkaniowych, miałaby powstać instalacja do przetwarzania odpadów i składowisko śmieci. Na razie trwa walka: mieszkańcy protestują, gmina straszy ich sądem, Urząd Marszałkowski zastanawia się, czy wpisać budowę obiektu do planu gospodarki odpadami na następne lata. Jeśli to zrobi, w okolicach Warszawy – na terenach chronionych! – powstanie kolejne źródło syfu i smrodu.
I tak się zastanawiam. Dlaczego w krajach zachodniej Europy (m.in. Holandii, Danii, Finlandii) i nie tylko Europy ludzie potrafią ograniczyć ilość składowanych śmieci do 1% wszystkich odpadów, a resztę poddać recyklingowi, przerobić na kompost, biopaliwo itd. A u nas zasypuje się nimi tereny zielone, tworząc kolejne i kolejne składowiska, w myśl zasady, że po nas choćby potop?